ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY
Dni mijały jeden za drugim, Lily powoli nabierała sił. Santos był przekonany, że sprawiła to Gloria, która prawie nie odstępowała babki. Przychodziła we dnie, przesiadywała przy jej łóżku nocami, trwała przy niej niezmiennie. Trzymała za rękę, przemawiała do niej cicho, czasem słuchała Lily jak zaczarowana albo po prostu wpatrywała się w twarz śpiącej babki. Santos, niemy świadek tych spotkań, zrazu nie dowierzał Glorii, ale była tak dobra dla Lily, tak wyzuta z wszelkiego egoizmu, tak hojna w ofiarowywaniu siebie i swojego czasu, że powoli zmieniał o niej zdanie. To prawda, w niczym nie przypominała swojej matki. Nie była ani zimna ani, jak tamta, pryncypialna i odpychająca. Nie była zła. Niekiedy, słuchając jej, wspominał dziewczynę, którą znał wiele lat temu, a wtedy wydawało mu się, że nadal ją kocha. Wspomnienia te niepokoiły go i pozbawiały chłodnego spojrzenia na świat. Musiał wówczas przywoływać się do porządku. Powtarzał sobie, że nie lubi Glorii i nie interesują go kobiety jej pokroju. Że nic ich nie łączy. Nic poza Lily. Mieli ze sobą tak niewiele wspólnego, że ich rozmowy ograniczały się do krótkiej wymiany zadań: „Jak ona się czuje?”, „Był już lekarz?”, „Co nowego?”. Pomimo że wspólnie obejrzeli nie najlepszy angiokardiogram Lily - podczas zawału jej serce straciło dwadzieścia pięć procent wydolności, a prawdopodobieństwo powtórzenia się było znaczne - w ogóle o tym nie rozmawiali. Nie próbowali się też wzajemnie pocieszać. Nie wchodzili sobie w drogę i nie patrzyli na siebie, z wyjątkiem sytuacji gdy Santos po dłuższej nieobecności wracał do pokoju Lily. Wówczas Gloria odruchowo unosiła głowę i posyłała mu uśmiech. Czuł się wtedy tak, jakby sięgała wzrokiem w głąb jego duszy. Pełen posępnych myśli zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, zatrzasnął drzwiczki i szybkim krokiem ruszył w kierunku głównego wejścia do szpitala. Całą noc i ranek pracował nad sprawą Śnieżynki i z każdą godziną narastał w nim dziwny niepokój. Bał się, że coś się stało, że stan Lily uległ pogorszeniu. Dzwonił kilka razy do pielęgniarek - Lily albo spała, albo nikt nie odbierał. Przecież jest z nią Gloria, tłumaczył sobie, idąc do wind. Na pewno dałaby znać, gdyby stan się pogorszył. Na pewno by zadzwoniła. Mimo to ogarniało go irracjonalne uczucie, że stracił Lily. Dotarł do windy. Gęsto wypełniona, zatrzymywała się na każdym piętrze między pierwszym a szóstym. Wreszcie wydostał się z kabiny i już po chwili stanął przed pokojem Lily. Z bijącym sercem pchnął uchylone drzwi i zatrzymał się zdumiony. Oczekiwał najgorszego - że na przykład przeszła następny atak i ponownie otarła się o śmierć - tymczasem jego Lily siedziała w pościeli i śmiała się w najlepsze. Chichotała niczym pensjonarka, słuchając opowieści Glorii o którymś z jej szkolnych wyczynów. Santos odetchnął z ulgą. Nigdy nie widział Lily tak uszczęśliwionej. Od dawna nie słyszał, żeby zaśmiewała się tak radośnie. Potrząsnął głową. Dopiero co przeszła poważny atak serca, a tu cała promienieje. Dostrzegła go i posłała mu cudowny, zapierający dech w piersiach uśmiech. Poruszony do głębi, poczuł nieznaną dotąd lekkość. Dawno temu poprzysiągł sobie, że będzie się opiekował Lily, że będzie ją chronił bardziej niż własną matkę. Dotrzymał przysięgi. - Victor - zawołała, wyciągając do niego dłoń. - Przyszedłeś w samą porę, żeby posłuchać o pierwszym recitalu pianistycznym Glorii. Podszedł i wziął ją za rękę. - Nie mogę się doczekać. - Z uśmiechem pocałował ją w policzek. - Wyglądasz cudownie. - I czuję się cudownie. Doktor powiedział, że niedługo będę mogła wrócić do domu. Może nawet jutro. - Jutro? - zerknął na Glorię, a ta skinęła głową. - To wspaniale. - Jestem starym, twardym ptaszyskiem. - Zgadza się - przytaknął, śmiejąc się. - Nigdy nie popuszczałaś mi cugli. - Ty łobuzie! - Lily roześmiała się i poklepała go po ręku. - Tak ci popuszczałam cugli, że mało brakowało, a zszedłbyś na złą drogę. - Odwróciła się do Glorii i zaczęła opowiadać, jak to odkrywszy, że Santos wymyka się nocą do dziewczyny, pozamykała wszystkie okna i drzwi, zmuszając go o trzeciej nad ranem do użycia dzwonka. - Był okropnie zdziwiony - mówiła - a ja tylko słuchałam, jak chodzi od okna do okna, sprawdzając wszystkie po kolei. Wreszcie z nietęgą miną stanął przed drzwiami frontowymi. - Uważałem się za sprytnego - odrzekł wesoło. - Nie miałem pojęcia, że Lily jest sprytniejsza. Cały czas myślałem, że pomyliłem okna. Posypały się kolejne anegdoty, żartobliwe wspomnienia, dowcipy. Wreszcie Lily oczy same zaczęły się zamykać. - Jeżeli chcesz odpocząć - powiedział Santos do Glorii - ja tu posiedzę. Pokręciła głową. - Zostanę jeszcze trochę. W hotelu nic się nie dzieje, a gdyby co, mój menedżer wie, gdzie mnie szukać. - Chciałbym to samo powiedzieć o swoim wydziale - mruknął zniechęcony i zasępił się na moment. Od ostatniego ataku Śnieżynki minęło dziewięć tygodni. Obawiał się, że morderca zniknął z miasta. Nawet media zaczęły spekulować, że gra skończona, przynajmniej w Nowym Orleanie. Niedoczekanie. Musi dostać tego człowieka, powstrzymać go. Musi dowiedzieć się, czy to on zamordował jego matkę. Gloria spostrzegła jego ponurą minę. - Coś się stało? Coś niedobrego? - Nic się nie stało. I w tym rzecz. Nie rozumiała, o czym mówi. - Jeżeli musisz iść, powiem Lily... - Nie, mam trochę czasu. - Podszedł do drzwi. - Zadzwonię tylko do Jacksona i przyniosę kawę z automatu. Chcesz coś? - Dzięki. Potem sobie kupię. - Daj znać, jeżeli Lily się obudzi. - Dobrze. Wyszedł na korytarz, uśmiechając się na wspomnienie opowiedzianej przez Lily historyjki. Tak go rozbawiła, tak serdecznie zaśmiewali się całą trójką, że na chwilę zapomniał o swoim braku zaufania i dystansie do Glorii. O tym, że są wrogami. - Santos! Obejrzał się. Korytarzem szła Liz z bukietem kwiatów. Ruszył jej naprzeciw. - Liz? - Pochylił się i pocałował ją lekko. - Co tutaj robisz? - Przyszłam odwiedzić Lily. - Pokazała na bukiet. - Nie w porę? - Skądże - uśmiechnął się z przymusem. Nie mówił jej dotąd o Glorii ani o tym, co ją łączy z Lily. Odgadując ewentualną reakcję, postanowił nie poruszać tematu. Powinien był jednak przewidzieć, że Liz przyjdzie do szpitala. - Jest nieprzytomna? - spytała. - Słyszałam, że już... - Śpi - przerwał jej i znów się uśmiechnął. - Och... - Liz wyglądała na rozczarowaną. Zerknęła ponad jego ramieniem na drzwi, z których wyszedł, potem znowu na niego. - Rzadko ostatnio cię widuję. Santos wsunął ręce do kieszeni. - Mam urwanie głowy. Choroba Lily, sprawa Śnieżynki, wszystko równocześnie. - Przeprosiny wypadły blado, nawet w jego własnych uszach. Niezależnie od tego, jakie kierowały nim powody, od zawału Lily nie czuł naglącej potrzeby zobaczenia Liz. - W porządku. Rozumiem. Pamiętam, jak to było, kiedy mój ojciec znalazł się w szpitalu. Nie gniewaj się. Po prostu stęskniłam się za tobą, to wszystko. Czuł się podle, nie potrafił odwzajemnić jej pragnień, jej czułości i troski. Za bardzo lgnęła do niego, by mógł ją pokochać. Czuł się także w jakiś sposób za nią odpowiedzialny i tego nienawidził jeszcze bardziej. Wziął ją za rękę. - Lily wróci do domu i wszystko się uspokoi. - Jak z nią?