Karty z jego rąk wciąż uparcie spadają na
aksamit. Każda kolejna to nowa kropla potu na czole nieznajomego. Tylko on i Podhorec- 32/86 ki zostali jeszcze przy stole. Ale Adam jest już spokojny. Znowu wygrał. Ma przed sobą jakieś trzysta franków, pokaźne wzgórze. Na stół spada jeszcze jedna karta. Nieznajomy wypuszcza z płuc powietrze kwaśne od strachu i taniego wina. Znów miał szczęście. Odwraca się do Podhoreckiego. – O życie też byś tak spokojnie grał? – pyta i zagląda mu w oczy. Podhorecki nie odpowiada. Otwiera tylko usta. Chce rzucić Swiderskiemu trente et le va, ale nieznajomy przebija go krótkim va banque. Zagina ostatni róg swojej karty i wyciąga z kieszeni surduta spasioną sakiewkę. Na blat spada srebrne gradobicie. Bah! – graczami wstrząsa dźwięk wystrzału korka od szampana. – Zwycięzca stawia – śmieje się nieznajomy, jakby czuł się już triumfatorem, i wle- 33/86 wa do gardła całą zawartość kielicha. Podhorecki ani na moment nie odwraca wzroku od swojej karty. Nawet kiedy Gruszczyński stawia buzujący kieliszek tuż obok jego dłoni osłoniętej rękawiczką z uciętymi palcami. Adam czuje narastający w niej ból. Świderski kładzie karty powoli, jedna za drugą, jakby chciał odsunąć swoją opieszałością koniec świata. Stół pokryty zostaje już drugim, karcianym obrusem. Józef trzyma w dłoniach jeszcze tylko dziesięć kart. I śmieje się, oczami się śmieje, nosem, uszami – przez tę krótką chwilę jest przecież władcą ich losów. Dziewiątka karo na prawo, trójka trefl na lewo. Pikowy król na prawo, szóstka kier na prawo. Dwójka karo na lewo… 34/86 Nieznajomy przyciska do ust pusty kieliszek. Zostały cztery karty. Gruszczyński z niedowierzaniem kręci głową. Jeszcze wszystko jest możliwe. Jeśli teraz ukaże swoją twarz pikowa dama Podhoreckiego albo treflowy walet nieznajomego, jeden z nich wygra i zgarnie całą pulę. Jeśli żadna z ich kart, zwycięzcą będzie bank.