- Bo chcę usłyszeć, jak wymawiasz moje imię.
Przybrała taką samą swobodną pozę jak hrabia, choć czuła się, jakby wyruszała do boju. - Myśli pan, że może dostać wszystko, czego zapragnie? Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. - Proszę mi powiedzieć coś, o czym jeszcze nie wiem. Wolałaby mieć więcej czasu na zastanowienie, ale patrzył tak, jakby zaraz miał się na nią rzucić, jeśli natychmiast nie odwróci jego uwagi. - Dobrze. Nie jest pan wcale taki cyniczny, za jakiego się pan uważa. Balfour otworzył jedno oko. - Proszę wyjaśnić to spostrzeżenie. - Żaden prawdziwy cynik nie byłby taki wybredny w kwestii małżeństwa. - Uważa pani, że jestem wybredny? - Bardzo. Oko się zamknęło. - Z iloma kandydatkami na żonę już pan rozmawiał? - Z trzema, łącznie z dzisiejszą. Czy to świadczy o braku cynizmu? Alexandra pozwoliła sobie na mały uśmieszek. - Tak. Dlaczego zadał pan sobie tyle trudu? - Bo nie chcę, żeby mojego dziedzica urodziła głupia gęś. - Prawdziwy cynik wszystkich uważa za głupich, własne dzieci również. Hrabia usiadł prosto. - Pani argument nie wytrzymuje krytyki. Szukam odpowiedniej żony, ponieważ leży to w moim interesie. - Zatem według pana istnieje dobra kandydatka na żonę? Balfourowi zadrgał mięsień na policzku. - Dobra do czego? Nie wyjaśniła pani tego szczegółu. - Oczywiście żeby zostać pańską żoną, towarzyszką, matką pańskich dzieci... - Dziecka - sprostował. - Jedno wystarczy. I nie potrzebuję towarzyszki życia. To by znaczyło, że sam sobie nie wystarczę, że czegoś mi brakuje. - Bo tak jest. - Tylko jeśli chodzi o rodzenie dzieci, moja droga. Alexandra przez chwilę mierzyła go wzrokiem. - Pan mnie prowokuje. Dyskusja nie jest uczciwa, jeśli wygaduje pan takie rzeczy tylko po to, żeby mnie zbić z tropu. - Zapewniam panią, że mówię poważnie. Jedyne co mnie rozprasza, to pani. - Ale według pana nie nadaję się do niczego poza rodzeniem dzieci... Potrząsnął głową. - Nie, od tego jest żona. - O, nie! - wybuchnęła, zrywając się z fotela. - Kto pana wychowywał? - Całe zastępy guwernantek i prywatnych nauczycieli - odparł spokojnie. - Słyszałam, że pański ojciec był niezbyt dyskretny w swoich romansach, ale mimo to nie potrafię uwierzyć, że ktoś równie inteligentny, jak pan, może mieć takie poglądy na temat kobiet... - Ledwo znałem ojca. Do osiemnastych urodzin widziałem go z pięć razy. - Ja... przepraszam - wymamrotała. Siadając z powrotem w fotelu, pomyślała o swoim uroczym, zabawnym i czułym ojcu. - Więc sądzi pani, że znalazła klucz do mojej duszy, tak? - mówił dalej, uśmiechając się lekko. - Otóż nie, ale to całkiem inna historia. - Przeciągnął się i wstał. - Dobranoc, panno Gallant. Alexandra zamrugała. Była przygotowana na wszystko... z wyjątkiem końca słownego pojedynku. - Więc pan się poddaje? - Nie, to pani nazwała mnie wybrednym. - I nadal tak twierdzę, a pan wie, że mam rację. Dlatego pan ucieka.