słuchawkę, kiedy Danny w końcu się odezwał.
– Tyle hałasu – powiedział obojętnym głosem. – I ten potworny zapach. Wszystko inaczej niż na filmach. Nacisnąłem spust. Tyle hałasu. – Danny? – Odrzuciło je. Szafki zadudniły. Dziewczynki upadły na ziemię. Tyle hałasu. Zrobiłem coś bardzo złego, mamo. – Jego głos raptownie podniósł się do krzyku. – Zrobiłem coś bardzo złego! Sandy przeszył raptowny ból. Starała się godzić z rzeczywistością, ale i tak wypowiedziane na głos słowa, których od dawna się obawiała, o mało nie doprowadziły jej do histerii. – Przykro mi, kochanie – szepnęła bezradnie. – Tak mi przykro. – Hałas. Tyle hałasu... – Danny... – On mnie zabije. – Kto, Danny? Pomożemy ci... – Chcę umrzeć, mamo. Chciałbym położyć się i po prostu... umrzeć. – Nie mów tak! Jesteś młody, popełniłeś błąd. To wina tego człowieka. On cię w to wpakował, Danny. Nie rozumiesz? Manipulował tobą. A teraz powiedz mi, kto to jest. Proszę cię, Danny. Ale Danny wziął się znowu w garść. Słyszała jego nierówny oddech, a potem długie chlipnięcie, gdy wycierał nos wierzchem dłoni. – Nie mogę – powiedział w końcu, a jego głos brzmiał zaskakująco dojrzale, zaskakująco stanowczo. – Nie mogę ci nic powiedzieć, mamo. Nie jestem taki głupi. 30 Sobota, 20 maja, 6.35 Już wstał i krzątał się po pokoju, kiedy nagle umieszczony tuż przy łóżku stary aparat tarczowy rozdzwonił się przeraźliwie. Ten dźwięk nie tyle przestraszył Quincy’ego, co zdziwił. Nikt tu do niego nie telefonował. Z biura łapali go na komórkę, a miejscowi policjanci... czyli Rainie... woleli po prostu wpaść osobiście. Po chwili przyszła mu jednak do głowy nowa myśl. Znieruchomiał przy umywalce z jedną połową twarzy namydloną, a drugą już ogoloną. Znowu przenikliwe brzęczenie. Dziwne, ale nie mógł poruszyć nogami. Był pewien, że zadzwonią na telefon komórkowy. Ale podał też w biurze numer motelu, więc jeśli Bethie poprosiła jakąś pielęgniarkę, żeby go odnalazła... Telefon nie chciał umilknąć. Quincy przemógł się i ruszył w jego stronę. Minutę później odłożył słuchawkę. Tak jak się obawiał, rozmowa była okropna. I tak jak się spodziewał, krótka i konkretna. Gdyby zechciał przyjechać do szpitala. Odłączą aparaturę, kroplówkę. Koniec może nastąpić bardzo szybko albo bardzo powoli. Nigdy nie wiadomo. Zaczął się pakować. Kiedy na torbie zauważył białą pianę, zdał sobie sprawę, że nie dokończył golenia. Wrócił do umywalki. Musiał jeszcze zadzwonić w kilka miejsc. Telefony do Quantico były łatwe. Za to ostatnia, rozmowa z Rainie, wydawała się przerastać jego możliwości. W sprawach zawodowych Quincy był ekspertem, ale w życiu prywatnym musiał się jeszcze wiele nauczyć. Wiedział, że jest potrzebny w Bakersville. Sytuacja szybko się zmieniała, a w przypadku inteligentnego zbrodniarza sprawy zazwyczaj pogarszały się, zanim mogły przybrać lepszy obrót. Quincy złapał się na tym, że myśli o Jimie Becketcie i innej młodej, pięknej policjantce, dla której próba powstrzymania seryjnego mordercy skończyła się tragicznie. O Boże, miał nadzieję, że tutaj do tego nie dojdzie. Rainie potrzebowała go. Była silna, ale są wydarzenia, przez które żaden człowiek nie powinien przechodzić samotnie. Ostatniej nocy, zanim znowu go zaatakowała, zauważył ból w jej oczach. Jeszcze chwila, a runąłby ostatni mur. Może zdołałaby całkowicie się otworzyć. Chciał być przy niej w tym momencie. Nawiązało się między nimi coś wyjątkowego. Bóg jeden wie, że nie spotykał na swojej drodze wielu ludzi, którzy imponowali mu, a