Marguerite Porter poprawiła różowy koronkowy
rękaw. - Diane Addington bardzo chciała się do nas dzisiaj przyłączyć, ale matka kategorycznie jej zabroniła. Twierdzi, że masz na nią zły wpływ, Vixen. - Przestań, Marguerite. Tak się po prostu złożyło. - Lucy zachichotała. - Na niebiosa, gdybym mogła ukraść pocałunek lordowi Sinowi, na pewno bym to zrobiła. Victoria westchnęła. - Cokolwiek uważa matka Diane, Addingtonowie już przyjęli zaproszenie na ślub. Wstała i podeszła do okna. - Nikt nie przepuści takiej okazji. Szkoda, że nie przyszłaś wczoraj do Almacków. Wszyscy o tym rozmawiali. - Nie mogę nigdzie wychodzić, chyba że w towarzystwie rodziców albo narzeczonego. Ojciec pewnie myśli, że zamierzam uciec albo co. - A nie zamierzasz? - Lucy zerknęła na nią z niepokojem. - To byłoby straszne, gdybyś wyjechała z Londynu. - Oczywiście, że nie wyjeżdżam. Co bym robiła? Tłukła się po jakimś obcym kraju bez pieniędzy? Taka myśl parę razy przemknęła jej przez głowę, ale uznała ją za samolubną i bezsensowną. Wbrew temu, co sądził ojciec, miała w sobie dumę rodową. Zresztą życie wygnańca wcale by się jej nie podobało. Wiedziała, że musi znaleźć inne rozwiązanie, nie tak drastyczne i ostateczne. - Cieszę się, że to nie mnie skompromitował, choć rzeczywiście jest cudowny - szepnęła Marguerite. - Słyszałam, że mieszkał przez pół roku w paryskim burdelu. - Nie pomagasz Vixen - stwierdziła Lucy. Na krętym podjeździe ukazał się faeton i Victoria nie usłyszała odpowiedzi przyjaciółki. Z powozu wyskoczył wysoki mężczyzna w jasnobrązowych spodniach, czarnym surducie, brązowym cylindrze i lśniących butach do kolan. Niespiesznym krokiem ruszył ku schodom, jakby nie był spóźniony już siedem minut. Zaczęły jej drżeć ręce, więc na wszelki wypadek odstawiła filiżankę na parapet. To śmieszne. Sinclair Graf ton zniszczył jej życie - przy jej wydatnej pomocy - a ona nie mogła się doczekać wspólnej przejażdżki. Na jego widok aż dygotała ze zdenerwowania. Chwilę później w drzwiach salonu stanął Timms. - Lady Victorio, przyszedł lord Althorpe. - Dziękuję. - Dzień dobry, milady. - Dzień dobry, milordzie. Pamięta pan pannę Lucy Havers. A to panna Porter... Markiz ujął dłoń Victorii i podniósł ją do ust. - Zauważyła pani - powiedział cicho.